Majesty Skis logo

#kyrgyzstango - Na łyżach w Kirgistanie

Przejście moreną do górnej części doliny, w tle lodowiec Ak-Sai
Michał na jednym ze zjazdów
Kuba podczas jednego ze zjazdów
Podejście na Pik Korona
Eksplorowanie górnej części doliny
Szymon na jednym ze zjazdów
Michał zwiedza okolicę na koniu
Cała ekipa pod "Hotelem Korona"

COŚ DLA GÓRSKICH MANIAKÓW

W południowo-wschodniej części Kirgistanu znajduje się potężny łańcuch górski, Tien-szan, w najwyższym punkcie wznoszący się na wysokość 7439 metrów – to Szczyt Zwycięstwa, dawniej znanyjako Pik Pobiedy. Tien-szan rozciąga się na długości ponad 2500 kilometrów, rozpostarty pomiędzy Kirgistanem, Kazachstanem, Uzbekistanem i Chinami... Jednym słowem, jest masywny. Pozostałe pasma górskie, chociaż nieco niższe, też potrafią niektórych onieśmielić, a innych zainspirować do działania. Pewne jest to, że każdy, kto ma obsesję na punkcie ostro załamującego się krajobrazu, dozna tu szoku. Wybitności terenu, na które można wejść, wbiec, wspiąć się czy też z których da się zjechać – na nartach lub desce – jest tak wiele, że nawet gdyby tu wpuścić wszystkich naszych rodzimych tatromaniaków, najprawdopodobniej ślad po nich zaginąłby na zawsze już po pierwszej dobie. Parę lat temu spędziłem w Kirgistanie kilkanaście dni. Trochę zwiedziłem, trochę potańczyłem... Niebywałe, bo podczas tej wizyty nawet nieco wypocząłem. Nie było mi jednak dane zaznać zbyt wielu górskich przygód. Wyjeżdżając, obiecałem sobie, że jeszcze tu wrócę, oczywiście z nartami i w odpowiednim towarzystwie. Musiało minąć trochę czasu, by pomysł odżył. Pomimo że wszechobecna pandemia pokrzyżowała większość planów wyjazdowych, słońce raz jeszcze zaświeciło nad naszymi głowami i z negatywnymi testami na covid w garści ruszyliśmy na podbój kirgiskich gór.

WYPAD W KAMERALNYM GRONIE

Słychać trochę o polskich podbojach skialpinistycznych w Kirgistanie, ale skupiają się one zazwyczaj w rejonie Piku Lenina bądź, jak zrobił to Andrzej Bargiel, na pozostałych szczytach Śnieżnej Pantery. My postawiliśmy na eksplorację mniej uczęszczanych narciarsko miejsc. W składzie zespołu znaleźli się: Michał Ślusarczyk, Jakub Hornowski i Marcin Kin – autor zdjęć z pierwszej części wyjazdu – oraz wyżej podpisany. Krótko mówiąc, banda z podwórka, która już nieraz miała okazję narozrabiać, a po mocnym sezonie w Tatrach postanowiła wspólnie spędzić czas. Wypad został zaplanowany na maj i podzielony na dwa etapy. Na początku, korzystając z dużych mocy przerobowych pełnej ekipy, chcieliśmy zaatakować nieco bardziej ambitne zjazdy, natomiast po niecałych dwóch tygodniach mieliśmy zostać na placu boju we dwóch. Dzięki tym założeniom udało się dość szybko określić rejon działania w pierwszej części podróży. Padło na Park Narodowy Ala Archa, zlokalizowany w obrębie Gór Kirgiskich (będących częścią łańcucha Tien-szan), których najwyższym szczytem jest prawie pięciotysięczny Pik Siemionowa Tien-Szańskiego (4895 m). Nazwa parku w lokalnym języku oznacza jałowiec, traktowany tu jako święte drzewo, którego dym odstrasza złe duchy. Wejście znajduje się około 40 kilometrów na południe od stolicy kraju, Biszkeku, więc za kilka dolarów można tu bez problemu dojechać taksówką. Na zajmującym ponad 200 kilometrów kwadratowych obszarze leży 50 szczytów i ponad 20 lodowców, a więc jest w czym wybierać. My zdecydowaliśmy się zapoznać dokładnie ze wschodnią odnogą doliny w rejonie najwyższego szczytu, z lodowcem Ak-Sai i starą bazą wysokogórską Racek.

POSTRADZIECKA MIEJSCÓWKA

Ścieżka podejścia startuje spod bram parku (2170 m) i prowadzi do bazy znajdującej się na wysokości 3380 metrów. Stację stanowi kamienny budynek z dwiema wieloosobowymi salami sypialnymi i oddzielną częścią socjalną, w której można kupić podstawowe produkty: piwo, herbatę, kawę czy ciepłą zupę. Miejsce z historią – i to, jak się okazuje, niejedną. Było prawdziwym poligonem dla wielu pokoleń związanych z radzieckim alpinizmem. Wokół budynku są miejsca na namioty, ujęcie wody, kilka blaszanych schronów należących do najbardziej wytrwałych lokalnych wspinaczy oraz jeden nieco większy, będący własnością kirgiskiej agencji górskiej AK-SAI. Do pomocy w podejściu można wynająć lokalnych porterów, którzy za niewygórowaną opłatą wniosą do bazy nasz sprzęt. Od przytulnego budynku, który stał się base campem, już tylko kilkaset metrów dzieli nas od języka lodowca. Powyżej znajdują się jeszcze dwa proste schrony, w których da się przenocować – Uchitelskaya Khizhina i Korona Hotel. Oba zawdzięczają swoje nazwy pobliskim szczytom i oferują spartańskie warunki. Są to baraki bez ogrzewania, mieszczące do sześciu osób – jak trzeba, znajdzie się też stół do przygotowania posiłku i wieczornej gry w karty. W Tien-szanie granica wiecznego śniegu znajduje się wyżej niż w Alpach, co sprawia, że więcej czasu spędzimy, walcząc z luźnymi kamieniami na piargach i stromych zboczach w drodze na lodowiec. Rejon parku oferuje tylko kilka relatywnie prostych opcji do uprawiania turystyki lodowcowej z liną, w rakach i z czekanem, natomiast zdecydowana większość propozycji stanowi prawdziwy raj dla wielbicieli technicznego alpinizmu i mikstowych dróg. Narciarsko teren ten nazwałbym wymagającym – znajdą się tu zacne zjazdy dla wprawnego skialpinisty, a dla tych, którzy szukają linii łatwych bądź średnio trudnych, możliwości jest naprawdę niewiele. Do tego warunki śniegowe i pogodowe w kontekście narciarstwa są raczej ciężkie. Śniegu pada w zasadzie niewiele, a to, co spadnie, jest szybko zwiewane przez wiatr i znika jak pieniądze w ZUS-ie, czyli nie wiadomo gdzie. Idealnie odnajdą się tu wspinacze i wielbiciele kilkudniowego koczowania w skutej lodem i smaganej wichrem ścianie, o temperaturze tak niskiej, że od samego oglądania skały marzną białka w oczach. W rejonie jest ponad 130 sklasyfikowanych dróg wspinaczkowych, z czego około 80% plasuje się na poziomie pro do potęgi entej. Pysznie... Ino co my, niedzielni narciarze, tam robiliśmy? Ano, weszliśmy na Pik Korona i z niego zjechaliśmy, przetrząsnęliśmy też okolicę w poszukiwaniu srogich linii –gdzieniegdzie udało się zjechać, gdzie indziej trzeba było uciekać z podkulonym ogonem. Miło spędzone w Korona Hotel i stacji Racek dni zaliczam do tych bardziej udanych, choć teren wokół wydaje mi się jednak miejscem dla wysokiej rangi koneserów narciarstwa wysokogórskiego. Podczas tego wypadu nie udało się nam zwiedzić reszty parku Ala-Archa, ale studiując mapy i dostępne materiały oraz rozmawiając z lokalsami, przekonałem się, że jest tam jeszcze sporo bardziej narciarskich opcji i jedyne, czego trzeba, by je poznać, to czas i chęci.

JAK EASY RIDER

Mimo że po dwóch tygodniach skład stopniał o połowę, kirgiska przygoda nie zakończyła się na tym etapie. Porzuceni przez towarzyszy, wynajętą toyotą land cruiser z bakiem wypełnionym po wlew ruszyliśmy na podbój nieznanego. Druga część wyjazdu nie doczekała się jednak tak dokładnego planowania, jak pierwsza. Oparliśmy się na prostej taktyce, by wjeżdżać samochodem jak najwyżej i dalej ruszać pieszo w kierunku śniegu. O tej porze roku wysoko w górach wciąż można było spodziewać się optymalnych warunków do zjazdów w wiosennym firnie. I tak rozpoczęła się nasza krucjata wzdłuż południowego brzegu jeziora Issyk-kul. Na dzień dobry postanowiliśmy zwiedzić Dolinę Susamyrską, lecz w drodze do niej udało się zrobić kilka narciarskich skrętów w okolicy tunelu na drodze M41, gdzie zjechaliśmy centralnym kuluarem z jednego z okolicznych szczytów o wysokości 3586 metrów. W ten sposób zaczęliśmy wdrażać nasz plan działań podjazdowych, prowadzonych wprost z samochodu, który automatycznie stał się kamperem. Po drugiej stronie Gór Kirgiskich, w Dolinie Susamyrskiej śniegu już nie znaleźliśmy, za to z wprawą udało się nam zakopać wóz podczas jazdy na skróty, gdzieś na totalnym odludziu. Po odkopaniu toyoty ruszyliśmy dalej, trochę na około – zwiedzając po drodze ten piękny kraj – w kierunku kolejnego rejonu, który zaciekawił mnie jeszcze w trakcie przeglądania map.

JURTY Z SAUNĄ

Teren otaczający położoną na wysokości 4000 metrów kopalnię złota Kumtor prezentował się obiecująco. Z tą odkrywkową kopalnią – której wyrobisko ma głębokość 590 metrów i „zjada” prawie połowę wielkiej góry, a roczne wydobycie złota waha się tam pomiędzy 15 a 23 tonami – wiąże się wiele historii. I niestety, z uwagi na jej niezwykle niekorzystne oddziaływanie na otaczające środowisko, nie wszystkie są wesołe. My skorzystaliśmy jedynie z drogi dla ogromnych ciężarówek i pojazdów kopalnianych, która serpentynami od brzegów jeziora Issyk-kul, z wysokości 2000 metrów, wyprowadziła nas na dość spore plateau, rozciągające się ze wschodu na zachód na wysokości 4000 metrów. Miejsce to, osłonięte od południa kolejnymi szczytami i poprzecinane niewielkimi lodowczykami, okazało się mieć bardzo narciarski charakter. U wylotu jednej z dolinek z niewielkim lodowcem, całkiem przypadkiem natrafiliśmy na prowadzony przez lokalnych freeriderów jurt camp. Wspierając się skuterami śnieżnymi i pojazdami ATV, działają oni w pobliskiej dolinie, oferując swoim klientom kilkudniowe programy skiturowe. Miło podjęci przez życzliwego gospodarza, którego zresztą polecała nam znajoma przewodniczka z Kazachstanu, skorzystaliśmy z sauny i wieczornej gościny. Następne dni spędziliśmy, eksplorując na nartach okoliczne tereny, kolejny raz zaskoczeni skalą gór i ogromem możliwości. Za namową gospodarza po kilku dniach ruszyliśmy do jego drugiej bazy, znajdującej się w okolicy miasta Przewalsk, na południowo-wschodnim brzegu jeziora. Pobliska dolina Jyrgalan oferuje wiele możliwości narciarskich wycieczek. To ciekawy teren, a nieco bardziej leniwi mają zapewnione wsparcie ratraka, przystosowanego do przewozu ludzi i skuterów śnieżnych. W dolinie znajdziemy też przytulny jurt camp z sauną. Nam niestety nie dopisały warunki:brak śniegu w ilości wystarczającej do skiturowych wycieczek sprawił, że przesiedliśmy się na konie i już z tej perspektywy zwiedziliśmy okolicę. Po niemal miesięcznym pobycie i intensywnej eksploracji różnych zakątków Kirgistanu utwierdziłem się w przekonaniu, że potencjał do działania narciarskiego w tym kraju – dla osób, które lubią przygody i w poszukiwaniu dobrych zjazdów gotowe są ruszyć gdzieś dalej – jest praktycznie nieskończony. Poza tym ciekawa kultura i życzliwość mieszkańców dodają podróży barw, a dość niskie ceny gwarantują miłą rekompensatę kosztówdalekiej podróży samolotem. I choć od naszego wyjazdu minęło raptem pół roku, już nie mogę się doczekać kolejnej wyprawy do Kirgistanu... Jak więc mawia nasz lokalny kolega Aleksiej: „Uwidimsja na lyżach!”.

Produkty użyte podczas wyprawy:

Narciarze:

Freeride Academy: Szymon Styrczula-Maśniak, Michał Ślusarczyk i Jakub Hornowski

Zdjęcia:

Marcin Kin

Tekst:

Szymon Styrczula-Maśniak
Article was published in GÓRY magazine (5/2021) and Bergstolz magazine (no.102).